czwartek, 29 sierpnia 2013

Do you speak English?

Wyjazd do Wielkiej Brytanii za pasem, do USA w przyszłym roku. Ja uczę się angielskiego od kiedy skończyłam 6 lat, a dalej stoję w miejscu.. Tak nie może być. Wzięłam się porządnie za siebie, ale ciekawe ile taka motywacja potrwa. I czy przyniesie zamierzony efekt? Od moich metod uczenia się angielskiego oczekuję, że w końcu bez problemu i bez stresu będę mogła posługiwać się tym językiem. Przedstawię Wam moje metody, może macie jeszcze jakieś pomysły na inne sposoby nauki języka?

1. Dwumiesięcznik "English matters" - czasopismo dla uczących się angielskiego, 9,50zł.
W gazecie znajduje się kilka artykułów, moim zdaniem z różnym stopniem trudności, chociaż nie jest to jasno powiedziane. Niektóre artykuły po prostu dużo łatwiej się czyta, ale to pewnie też przez wzgląd na tematykę. Pod każdym artykułem są wyjaśniane trudniejsze pojęcia. Myślę, że to jest czytanie już dla bardziej zaawansowanych.
Nie kupuję tej gazety regularnie, tylko jak mi się przypomni. Mam 5 numerów, a pierwszy jest z wakacji 2011r. Poniżej przykładowe artykuły.






2. Dla osób z podstawami mam bardzo starą książkę. Ale dosyć fajnie ułożoną. Są teksty i do tego ćwiczenia, aby utrwalić gramatykę. Chociaż mnie teraz najbardziej zależy na płynnym mówieniu - bo w szkole tylko gramatykę wałkowaliśmy. Chyba dlatego nie radzę sobie za bardzo z konwersacją. Generalnie, moim zdaniem, właściwa lekcja języka powinna opierać się przede wszystkim na rozmowie. Przecież tak jako dzieci nauczyliśmy się naszego ojczystego języka. A dopiero w szkole zaczęliśmy z gramatyką - czyli po 7 latach... Chyba dlatego dzieci tak szybko przyswajają obce języki. Bo nikt nie męczy ich gramatyką, tylko słuchają i zapamiętują. 



3. Zaczęłam oglądać serial "Friends" po angielsku. Postawiłam na ten serial dlatego, że go uwielbiam i po polsku już nie raz go obejrzałam, znam prawie każdą scenę, więc przynajmniej wiem o co chodzi, jeśli nie zrozumiem jakiegoś zwrotu. Jestem dopiero przy pierwszym sezonie, jest ich dziesięć.

4. Ściągnęłam sobie na razie część audiobooka "Zmierzch", więcej nie było :) Na youtubie można znaleźć różne audiobooki po angielsku. Wybór padł na wampiry, bo czytałam już tą książkę.

5. Na youtubie przeglądałam różne filmiki z nauką angielskiego, ale przestałam to robić, bo jakoś mnie nudziły. Wolę jednak jakieś dialogi słuchać normalne i coś tam zostaje w głowie.

6. W domu na półce znalazłam jakąś książkę po angielsku i też zaczęłam ją czytać. Tematyka nie bardzo mnie zainteresowała, ale nie to jest tutaj najważniejsze. Chcę po prostu się opatrzeć, ze składnią.

7. Przerobiłam całą "Blondynkę na językach - angielski brytyjski". To jest też metoda raczej dla początkujących, albo dla osób, które chcą sobie przypomnieć język. Myślę, że na pewno przyda mi się wersja z hiszpańskim jak zacznę się go uczyć.

8. Oczywiście nie rozstaję się z tłumaczem Google :D

Jak na razie tyle robię w tym kierunku. Dosyć dużo, ale nie zmuszam się. Nie wyznaczam sobie konkretnego czasu w którym każdą z tych czynności muszę wykonać. Czytam i słucham wtedy, gdy akurat mam chwilę i przede wszystkim mam na to ochotę. Nie chcę, by ten język kojarzył mi się z przykrą koniecznością. Nie chcę się do niego zniechęcić.
Chętnie poczytam Wasze sugestie na temat moich metod i ewentualnych propozycji nowych :)

Wcześniej wspominałam Wam, że zabieram się za książkę "Projekt szczęście". Jednak mimo dobrych chęci nie przebrnęłam przez nią.  Chociaż nie twierdzę, że nie jest ona warta przeczytania, wręcz przeciwnie. Dla mnie ona jest bardziej jednak poradnikiem ukazującym pomysły na to, jak zdobyć szczęście. Wyczytałam tam mnóstwo interesujących zdań, które były bardzo prawdziwe. Książka jest podzielona na rozdziały i zatytułowane podrozdziały, dzięki czemu mogłam ją przeczytać wybiórczo. Przeczytałam te, które wydawały się być przydatne w moim przypadku. Muszę przyznać, że teraz faktycznie trochę inaczej patrze na różne kwestie życiowe. W zasadzie cieszę się, że w końcu na nią trafiłam. Z tego co wiem autorka po tej książce wydała jeszcze dwa poradniki.



Trochę mnie nie było. Musiałam jakoś zebrać się w sobie, bo wiedziałam, że długi post mnie czeka :) Na razie żadnych nowych dań nie ma w moim menu. Jem ciągle to samo, na zmianę. Jak wymyślę coś nowego to się oczywiście pochwalę :)

Pozdrawiam!

środa, 21 sierpnia 2013

Liebster Award

Trochę się wahałam czy brać w tym udział. Nie chciałam nigdy zamieszczać tego typu postów na moim blogu. Ale z drugiej strony nic nie tracę, a skoro koleżanka z bloga: http://berrymess.blogspot.com/ - była tak miła i mnie nominowała to nie będę odmawiać :)


,,Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za “dobrze wykonaną robotę”. Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów  więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował.”

Odpowiadam na pytania:
1. Zawsze masz przy sobie?
        Chusteczki 
2. 5 ulubionych produktów kosmetycznych.
        Błyszczyk
        Perfum
        Krem do rąk
        Tusz do rzęs
        Nawilżający krem do twarzy
   Nie wiem czy są to moje ulubione produkty, ale na pewno niezbędne. Nie podaję konkretnych firm,
   bo używam różnych.
3. Jaką firmę kosmetyczną najbardziej lubisz?
        Wolę dermokosmetyki: La Roche Posay
4. Gdzie wyjechałabyś na swoje wymarzone wakacje?
        Los Angeles

5. Czego nie lubisz robić?
        Sprzątać

6. Najlepsze wspomnienie z życia.
        Moje życie ogólnie jest fajne. Chyba nie mam takiego określonego momentu. Czymś co kiedyś miałam, a teraz to straciłam, jest możliwość bezkarnego jedzenia słodyczy :) Trochę za tym tęsknie.

7. Jakie blogi najbardziej lubisz czytać?
        Kulinarne i jakieś oryginalne, których tematyka nie powtarza się zbyt często.

8. Najgorszy produkt kosmetyczny z jakim miałaś styczność to...
        Zwykły krem nivea. Ma swoich wielbicieli, ja go nie znoszę.

9. Ulubione perfumy.
        Ostatnio One million by Paco Rabanne

10. Ulubiony deser.
        Ciastka owsiane z żurawiną.

11. Dlaczego prowadzisz bloga?
        Dobre pytanie. Zaczęłam dla zabicia czasu, spodobało mi się i zostałam przy tym. Lubię dzielić się z innymi moim trochę odnowionym życiem.


Pytania ode mnie:

1. Co rozumiesz pod pojęciem zdrowe odżywianie?
2. Co najbardziej lubisz czytać?
3. Twój wymarzony zawód to?
4. Co najlepiej wychodzi Ci w kuchni?
5. Najlepiej sporządzona kawa bądź herbata?
6. Jaki jest Twój ulubiony styl ubierania się?
7. Na co zwracasz szczególną uwagę u płci przeciwnej?
8. Jak często uprawiasz sport? Co dokładnie?
9. Jaki język obcy lubisz? Czy umiesz się nim posługiwać?
10. Jaki jest Twój ulubiony owoc i warzywo?
11. Jakie 3 życiowe wartości są dla Ciebie najważniejsze? 



Szczerze mówiąc, zrozumiem jeśli nie będziecie chciały się w to bawić, ale zadałam takie pytania, na które odpowiedzi mnie bardzo interesują. Mam nadzieję, że poczytam ciekawe odpowiedzi :)

W sumie to nie chcę mieć posta bez zdjęcia. Jakoś tak pusto wtedy jest :) Lilia wodna z naszego ogrodu.


Pozdrawiam Was! :)  

wtorek, 20 sierpnia 2013

Dozwolone słodkości

Znowu coś z cyklu śniadaniowo - przekąskowego :) Niby cukru nie jem, ale muszę umilać sobie jakoś czas pomiędzy posiłkami. Poza tym jak wszyscy naokoło raczą się słodkościami, ja też mam ochotę - ludzka rzecz. Stale więc szukam. Tym razem wymyśliłam sobie słodycze dla diabetyków, w których składzie nie ma zwykłego cukru, tylko ksylitol bądź stevia. Są to słodziki, które mogę używa,ć w miarę rozsądku oczywiście :) Zakupiłam więc gorzką czekoladę z dodatkiem stevi.  Po jednej kosteczce jestem już w pełni usatysfakcjonowana, więc taka czekoladka starczy mi na kilka dni. Będę potem szukać dalej. 



Wynalazłam też kilka przepisów na słodkości. Zrealizowałam jak na razie jeden z nich. Ciasteczka owsiane z żurawiną. Przepyszne i w dodatku samo zdrowie! :D 


Poniżej płatki z brązowego ryżu z mlekiem sojowym, a na deser ciasteczko! :)


Nowy pomysł na zdrowe śniadanie. Kasza jaglana ma specyficzny smak i do obiadu mi nie smakuje. Ale na słodko jak najbardziej. Ja sobie ją zawsze serwuję tak samo, z musem jabłkowym, cynamonem i ksylitolem. 


Tymczasem smacznego, jeśli ktoś się zdecyduje na takie jedzonko :)

środa, 14 sierpnia 2013

Czas na kawkę

Nie raz pisałam, z reguły w komentarzach na innych blogach, że uwielbiam kawę. Po prostu kocham ten smak i to lekkie pobudzenie. Nigdy nie piję mocnej kawy, bo najbardziej zależy mi jednak na smaku. Wszelkie desery kawowe, czekoladki itd. zawsze były moje! :) Jednak jak powszechnie wiadomo kawa nie jest dla nas najzdrowsza. Wypłukuje magnez, zakwasza organizm - przez co obniża odporność. Dla zdrowej osoby, która wyrównuje przyjmowanie produktów kwasotwórczych produktami zasadotwórczymi, nie jest szkodliwa. Wszystko w umiarze jest dozwolone. Jednak ja aktualnie staram się oczyścić z wszelkich toksyn, dlatego powinnam jak najmniej przyjmować produktów kwasotwórczych (kawa, herbata czarna, cukier - zresztą każdy wie, co jest niedozwolone). Poza tym po kawie bolał mnie brzuch, silne skurcze jelita - organizm wyraźnie sygnalizował, że źle ją trawię. Ciężko było mi się pogodzić z tym, że muszę zrezygnować z kawy. Poszperałam w internecie i znalazłam zdrową alternatywę.

Kawa probiotyczna Chi-Cafe. Nie wypłukuje minerałów, nawet dostarcza magnezu. Nie zakwasza organizmu. Co najważniejsze, po wypiciu nie mam żadnych rewolucji jelitowych! A smakuje jak zwykła kawa! Robię ją sobie z łyżeczką ksylitolu i mlekiem sojowym.
Producent pisze, że warto też do niej wypić szklankę ciepłej wody, dla lepszego efektu zdrowotnego. Myślę, że chodzi tu o wchłanianie magnezu i pomoc w trawieniu - w kawie zawarty jest również błonnik.
Zresztą wszystko w internecie można sobie przeczytać :)

Niestety jest coś co może odstraszyć. Za 180g. zapłaciłam prawie 40zł. Z tego co wiem można ją zakupić tylko w internecie, ja zamówiłam na allegro. Mimo ceny, na pewno kupię ją jeszcze raz.




Kolejny posiłek dochodzi do mojego jadłospisu: Omlet na słodko. Nie będę go często powtarzać, bo lubię szybkie śniadania, z reguły mam niewiele czasu na ich przygotowanie. Ale fajnie było zjeść coś innego. Ja podałam go z musem z kwaśnego jabłka, posypałam ksylitolem i cynamonem. Przepis zaczerpnęłam stąd





To tyle z moich nowości.
Papatki :)

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

"Dziewczyny z Nowego Jorku" Gemma Burgess

Przeczytałam tą książkę w 3 dni, pochłonęłam ją. Dla mnie to i tak bardzo krótki czas, dlatego, że ja nigdy nie skupiam się tylko na czytaniu książki. Zawsze rozkładam sobie na kilka dni tą przyjemność, niezależnie od tego jak ciekawa ona jest. Przecież trzeba chyba jeszcze jeść, spać, przewietrzyć się, itd. :)

Opowieść jest o 22-letniej dziewczynie, która pozostaje na utrzymaniu bogatych rodziców. Korzysta z tego jak może. Mieszka w Nowym Jorku, mimo, że jej rodzice pozostali w Europie. Pracuje na stanowisku załatwionym przez ojca. Imprezuje i pewnego wieczoru sprawy zachodzą za daleko. Następnego dnia na facebooka trafiają kompromitujące zdjęcia z imprezy - Pia tańczyła na stole, półnaga! Została wyrzucona z pracy i rodzice ostrzegli ją, że wróci z nimi do domu za dwa miesiące jeśli nie znajdzie sobie porządnej pracy i nie zacznie sama radzić sobie w życiu. Jak można się domyślić Pia nie chce wracać do domu, uważa, że należy do Nowego Jorku, więc intensywnie szuka pracy.

Muszę przyznać, że jej pomysł na siebie jest świetny. Trafił akurat przypadkowo w moje gusta. Postanowiła rozkręcić interes sprzedając zdrowe, niskowęglowodanowe i bezcukrowe posiłki. Może nawet skorzystam z jakichś jej pomysłów?

Ta książka była miłą odskocznią od wcześniejszych tragedii. Teraz zabrałam się za "Projekt: Szczęście". Akurat leżała na półce to sobie pożyczyłam. Nie chcę zbankrutować przez te książki :P Poza tym trzeba je też jeszcze gdzieś trzymać. Ale wracając, książka dosyć ciekawa. Jeśli miałabym ją sklasyfikować do jakiejś kategorii to powiedziałabym, że leży gdzieś pomiędzy powieścią a poradnikiem. Myślę, że trochę dłużej mi zejdzie czytanie jej, dlatego, że mam ostatnio dosyć mało czasu.


Miłego dnia :)

piątek, 9 sierpnia 2013

Cud, nie szczotka!

Znowu wpadłam w wir pracy. Po ponad tygodniowym zastoju, znów zarabiam. Co za ulga!
W końcu muszę zarabiać, bo co chwilę wymyślam jakieś nowe wynalazki do kupienia. A jeszcze dużo przede mną! Jedną z rzeczy jakie ostatnio kupiłam jest cudowna szczotka, która w końcu nie przyprawia mnie o łzy.. Dosłownie! Jeszcze kilka dni temu, czesanie było dla mnie wielką męką. Robiłam to tylko i wyłącznie wtedy, gdy była taka konieczność. Mam takie włosy, które ciągną się jak guma. Żadne wspaniałe kosmetyki ułatwiające rozczesywanie nie dawały sobie z nimi rady. A taka niewinna, malutka szczoteczka, spisała się na medal. Dowiedziałam się o niej od jednej z blogerek, na której bloga wpadłam przypadkowo. Naprawdę dużo się tutaj dowiaduję i coraz bardziej przekonuję się jak wspaniałym pomysłem było wciągnięcie się w blogosferę. 
Więc dziewczyny, jeśli macie problem z rozczesywaniem włosów, to się nie wahajcie. Co prawda szczotka nie należy do najtańszych, chociaż można ją dostać już od 38zł na allegro - ale jest absolutnie warta swojej ceny. Moja kosztowała 46zł, bo wzięłam model z osłonką, tak abym mogła schować ją do torebki.
Jej dodatkowym atutem jest to, że czesząc się, masujesz skórę głowy, co przyczynia się do pobudzenia cebulek, w efekcie włosy szybciej rosną - ponoć :) Tak czy inaczej, jestem bardzo szczęśliwą posiadaczką tego oto czerwonego cudeńka:





Ostatnio jakoś spodobało mi się malowanie i zdobienie paznokci. Ćwiczę trochę też na innych, żeby się wprawić :) Ta sówka zabrała mi sporo czasu, ale jestem z niej dumna :D 


Dzięki, że chce Wam się zaglądać na mojego bloga. To dla mnie dużo! :)
W następnym poście pewnie napiszę o książce, którą już kończę czytać.

Trzymajcie się!
I zaglądajcie :)

wtorek, 6 sierpnia 2013

Co ja właściwie jem?


Dzisiejszy post będzie odpowiedzią na pytanie, które ludzie bardzo często mi zadają: Co Ty właściwie jesz??? To pytanie rodzi się nie bez powodu. Zawsze częstując mnie jedzeniem słyszą ode mnie: nie mogę, nie mogę. Czy chcesz spróbować? CHCĘ, nawet baaardzo – ale nie mogę! :) Większość się już przyzwyczaiła, na szczęście. Ale nie martwcie się, ja naprawdę nie głoduję. Na wszystko można znaleźć rozwiązanie. Co prawda moja dieta nie jest jeszcze zbyt urozmaicona, chociaż pracuję nad tym. Jem w zasadzie codziennie bardzo podobne rzeczy.
Jeśli chodzi o docenianie jedzenia, teraz doceniam je dużo bardziej. Po prostu ze smakiem wręcz rzucam się na wszystko co jest dozwolone, nawet na warzywa :)


Śniadanie i kolacja:

-         Jajka w różnej postaci. Jednak nie byłam nigdy wielbicielką jajek, doceniłam ich smak, dopiero w momencie, gdy zostałam pozbawiona wielu innych smaków – umówmy się, niezdrowego żarcia. Najbardziej lubię je pod postacią pysznego omleta: podsmażam chudą szynkę, wylewam 2 roztrzepane jajka, kładę obranego pomidora w plastrach, na wierzch posypuję szczypiorkiem, jeśli akurat go mam i dużą ilość oregano – zioła są bardzo zdrowe! Przykrywam i czekam aż jajko się zetnie i voila :)
-         Kolejną propozycją są kiełbaski bezglutenowe z Lidla. Do tego najczęściej pomidor i ogórek świeży ze szczypiorkiem. Czasem też kukurydza, albo guacamole.
-         Ostatnio jadam też wafle z brązowego ryżu. Traktuje je jak chleb. Czyli nakładam szynkę, warzywko i smacznego :)
-         Oczywiście owsianka bezglutenowa, czasem nawet zwykła. Na wodzie, czasem z odrobiną mleka sojowego, z cynamonem i łyżeczką ksylitolu. Na tym etapie już naprawdę nie potrzebuję dużo słodzić, nawet nie lubię nic zbyt słodkiego. Kubki smakowe bardzo szybko przystosowują się. To jest aktualnie mój ulubiony posiłek.

Obiad:

-         Tutaj nie ma się co za dużo rozwodzić. Przeważnie jest to mięsko, najczęściej indyk w różnych sosach. Np. duszone ze śliwką (sos robi się samoistnie z przyprawionego mięsa i dodatków, nie zagęszczamy go mąką), w sosie słodko-kwaśnym; smażone w mące kukurydzianej. Czasem pieczona ryba lub kotleciki z ciecierzycy. Zawsze oczywiście z dodatkiem ziemniaków na parze, zamiennie z kaszą gryczaną, którą uwielbiam. Warzywa na parze (od najczęściej jedzonych): fasolka szparagowa, cukinia, brokuł, marchew, kalafior. Ze świeżyn to: sałata z pomidorem, ogórkiem, rzodkiewką – z tym co jest w lodówce właściwie, polane oliwą z oliwek, z podstawowymi przyprawami. To też właściwie jest kwestia gustu, dodajemy też odrobinę musztardy do smaku. Czasem jemy gotowane buraczki czy szpinak.
-         Raz zrobiłam dobre danie i też warto się nim pochwalić: Potrawka z ciecierzycy, z dodatkiem pomidorów, papryki, marchewki i przypraw. Świetnie komponowała się z plackami ziemniaczanymi, które też kocham (o ile można tak silnym uczuciem darzyć jedzenie...).
-         Naleśniki z mąki gryczanej i kukurydzianej z musem jabłkowym – te dania to już rzadziej, ale zdarza się.
-         Tortille z mąki gryczanej i kukurydzianej, z indykiem i warzywami. Z dodatkiem sosu czosnkowego (czosnek też jest bardzo zdrowy, ponoć naturalny antybiotyk).

Drugie śniadanie, podwieczorek, przekąski:

-         Migdały, o których wspominałam tutaj nie raz.
-         Marchewka, kalarepa pokrojona w słupki – fajnie jest sobie pochrupać. Poza tym ostatnio na www.wp.pl wyczytałam o tym, że zjadając jedną kalarepę fundujemy sobie dzienne zapotrzebowanie na wit. C. Czy to nie piękne? Kalarepa jest bardzo dobra, nawet można powiedzieć, że słodziutka, a w dodatku lepiej przyjmować witaminki w takiej postaci niż chemiczne tabletki, którym przestałam ufać już dawno...
-         Płatki kukurydziane bezglutenowe z jogurtem naturalnym. Dla mnie to jest bardzo dobry deser. Nie do końca mój organizm go toleruje – bo to jest kwestia indywidualna, ale i tak czasem sobie taki funduję.
-         Wszelkie niezbyt słodkie owoce, ja akurat ograniczam się w tym, żeby też za dużo fruktozy nie przyjmować. Tak więc zielone jabłka, grejpfruty, cytryna, jagody. Już niestety chyba skończył się sezon na truskawy.

Dziennie staram się wypijać 1,5l wody niegazowanej. Ale nigdy nie piję jej w trakcie posiłków, tuż przed i tuż po. Warto robić sobie co najmniej pół godzinne przerwy.

To jest takie moje podstawowe menu, które jak na razie mi wystarcza i naprawdę nie chodzę głodna. Chociaż może moja postura świadczy o czymś innym. Tak jestem bardzo szczupła, może nawet mam lekką niedowagę. Jednak trudno przybrać na wadze nie jedząc właściwie węglowodanów :) Najważniejsze, że w miarę dobrze się czuję. Najgorsze jest to, że im lepiej się czuję tym gorzej jest się pohamować przed jedzeniem niedozwolonych produktów, ale jeszcze daję radę. Wczoraj skusiłam się na racuchy u babci na białej mące, trochę jelito bolało, ale warto było, bo były naprawdę pyszne! Od kilku dni też piję kawę, bo strasznie za nią tęsknie. Nie chodzi tu o brak kofeiny w organizmie, chociaż może trochę też :P Ja po prostu kocham ten kawowy smak. Robię sobie kawę specjalną: łyżeczka kawy rozpuszczalnej, łyżeczka ksylitolu i mleko sojowe. Na razie to musi mi wystarczyć. Nie mogę też często jej pić, bo jelito mnie wtedy boli. Czasem, mimo znania konsekwencji, trudno jest się powstrzymać.

Gratuluję tym, którzy przeczytali całość. Trochę mnie poniosło :)

Dużo spośród zdjęć mojego jedzenia widzieliście, więc nie będę się powtarzać. 



Pora podwieczorku, więc czas coś przekąsić.
Do następnego!

sobota, 3 sierpnia 2013

"Kwiaty na poddaszu" Virginia Cleo Andrews


Skończyłam czytać 5-częściową sagę dzieci uwięzionych na poddaszu. Cieszę się, że przebrnęłam w końcu przez wszystkie te części, łatwo nie było. Opowieść ciekawa. Nie spotkałam się z tego rodzaju książką jeszcze, jednak ja przeczytałam w życiu mało książek, jeszcze tyle przede mną.
Wszystkie te części to opowieść jednej rodziny. Historia rozciąga się od czasów młodości prababci do dorosłości prawnucząt. Dramat rodzinny, który bardzo emocjonalnie godzi w uczucia. Przynajmniej ja tak miałam. Najbardziej, czytając pierwsze dwie części – odczuwałam bardzo skrajne emocje, od współczucia do nienawiści. Nienawiść? Przecież to tylko postać fikcyjna.. A jednak, wydaje mi się, że takie historie w życiu się zdarzają. NIESTETY!
Każda część jest opowiedziana z innej perspektywy, co sprawia, że opowieść nie jest nudna. Mnie najbardziej podobała się druga część, piąta też była ciekawa, bo tam rozwikłały się wszystkie tajemnice. Teraz jeszcze muszę obejrzeć film, który został nakręcony w 1987r. na podstawie pierwszej części. Jestem bardzo ciekawa tej ekranizacji. Zresztą uwielbiam najpierw przeczytać książkę, a potem porównać sobie ją z filmem.

Czy warto polecić tą książkę? Nie wiem. Cieszę się, że ją przeczytałam, jednak już byłam trochę zmęczona tymi dramatami. Dlatego teraz chcę zabrać się za jakiś romans, obyczajówkę. Coś lekkiego. Może coś polecicie? Bo aktualnie nie mam nic konkretnego na oku :)




Uwielbiam czytać, czuję, że się uzależniam! :) 
Pozdrawiam. 

czwartek, 1 sierpnia 2013

Grunt to zdrowie!

Czasem mi się wydaje, że minęłam się z powołaniem. Poniekąd przez to jak życie mnie doświadczyło, myślę sobie, że całkiem dobrze spełniłabym się w roli dietetyka :)
Coraz bardziej interesują mnie wszelkie zdrowotne nowinki, których dociekam, żeby wzbogacić moją wiedzę. Może uczynię to po prostu moim hobby. Zawsze taka wiedza jest dobra dla  mnie i może być pomocna również dla mojej rodziny, bo ciągle ostatnio wszystkich zamęczam zdrowotnymi wykładami :P

Dlaczego tak się stało? Sprawa jest prosta, musiałam niezwłocznie przejść na dietę – bezcukrową i bezglutenową. Myślałam, że to koniec świata, nie do wykonania. Gluten dodają dosłownie wszędzie, a życie bez cukru jest po prostu smutne i przede wszystkim gorzkie! Na początku było bardzo ciężko, w końcu cukier jest silnie uzależniającą używką – przekonacie się jeśli spróbujecie go wykluczyć całkowicie choćby na tydzień, bez żadnego podjadania.  Potem stwierdziłam, że bez glutenu w sumie można żyć, bo są różne możliwości, by go zastąpić. Ale tłusty czwartek bez żadnego pączka? Wielkanoc bez kawałka ciasta? I w końcu, lato bez jedzenia lodów? Na te ostatnie jestem szczególnie wrażliwa, gdy widzę jak ktoś się nimi zajada, w zasięgu mojego wzroku, bo je po prostu uwielbiam.. Ale jestem twarda.... JESZCZE!
Tłumaczę sobie jednak, że to wszystko dla mojego zdrowia. Dodatkowo właśnie wzbogaciłam moją wiedzę, jak świadomie się odżywiać, żeby nie robić z żołądka – śmietnika. Kiedyś brałam produkty z półki jak leciało, wszystko co było smaczne. Nie patrzyłam kompletnie na skład. Myślałam sobie, że skoro jest dopuszczone do sprzedaży to przecież nie zrobi mi krzywdy... Może jakbyśmy jedli coś niedozwolonego raz na jakiś czas, ale my ładujemy w siebie chemię na każdym kroku – wystarczy przeczytać etykietkę. Teraz każdy produkt jest przeze mnie dokładnie analizowany i spodobał mi się taki sposób kupowania. Im więcej natury w naszym organizmie, tym lepiej – wszak nasi pra pra pra pra pra ... przodkowie kiedyś korzystali wyłącznie z naturalnych produktów, jedli produkty jak najmniej przetworzone i długo cieszyli się zdrowiem, byli długowieczni. Wydaje mi się nawet, że kiedyś nie było takiej zachorowalności na raka – choroba chyba we wszystkich nas wywołująca dreszcze. Wszystko dlatego, że nie dbając o to co jemy, psujemy nasz układ immunologiczny. Nasza odporność dostaje po dupsku, a powinniśmy ją pielęgnować, bo to ona nas chroni przed zapadaniem na choroby.

Chciałabym zamieszczać tu raz na jakiś czas jakieś informacje na temat zdrowego trybu życia – naciskając mocno na odżywianie i pewnie będę to robić. Nie jestem lekarzem, nie jestem dietetykiem, ale zależy mi na moim i Waszym zdrowiu. Bo jak jesteśmy zdrowi to i szczęśliwi, a ja uważam, że należy cieszyć się życiem i tym szczęściem nawzajem zarażać.

Na koniec zacytuję słowa Marka Twaina, znajdujące się w książce „Uzależnienia”, autorstwa Bohdana Woronowicza. Dotknęła mnie trafność tego spostrzeżenia: „Według lekarzy jedynym sposobem utrzymania zdrowia jest jedzenie tego, na co się nie ma chęci, picie tego, czego się nie lubi i robienie tego, czego by się wolało nie robić”.


Kilka zdrowych produktów, których jeszcze na blogu nie pokazywałam (tzn. akurat tych zdjęć :P):



Te warzywka to też są cudeńka z ogrodu :)



Trzymajcie się zdrowo!